Na spokojnie udalo sie przejsc wszystkie procedury i juz o 0.30 siedzialem w super nowoczesnym Boingu 787, potocznie zwanym Dreamlinerem, jordanskich lini Royal Jordanian. No w takich warunkach to ja moge latac codziennie. Kurczakowa kolacja, piwko, deser, jakis film, kilka gier a potem proba spania w fotelu w najdziwniejszych pozycjach. Lot twal 9 godzin, a jako ze na zachod to caly czas w ciemnosciach. Pod nami Birma, Indie, Zatoka Perska i w koncu lagodne ladowanie w stolicy Jordanii Ammanie. Bardzo mi sie to lotnisko spodobalo, nie za duze, nie za male, gustowne, czyste, bez zbednego przepychu. I do tego mili Arabowie, jakos darze ich duza sympatia, szczegolnie starszyzne, ktorzy przysiadajac sie do mnie kulturalnie sie witaja salaam alejkum. Rano spiewy muezina przy sniadaniu z falafela i kawy, az chcialoby sie pojezdzic znowu po Bliskim Wschodzie. Po 10 lot do Berlina. Jak sie okazalo Polakow na tej trasie z Tajlandii do Niemiec leciala spora grupa, nawet jedna stewardesa w jordanskich liniach okazala sie byc Polka. Pierwsze pol godziny z Ammanu to fajna trasa widokowa, najpierw Morze Martwe, pustynia w Palestynie, Jorozolima, Tel Aviv, i to wszystko na niskim pulapie, potem skret w prawo i w gore i podziwianie Cypru. Byc pilotem, niespelnione marzenie...