Ostatni dzien na Ko Samet to juz standardowo plazownie na mojej ulubionej Ao Nuan. To malutka zatoka i plaza o dlugosci moze 50 metrow i szerokosci 10. Jako ze to ok pol godziny pieszo wzdluz moza od glownej wioski to dociera tu bardzo niewiele osob, dzieki czemu plaze dzieli moze 10 - 20 plazowiczow. Sa tutaj calkiem fajne bungalowy z cenami zaczynajacymi sie od 80 zl za dobe. Czas plynal nieublagalnie wiec kolo 13 musialem sie pozegnac z morzem, ciepla woda, fireshow i calym blogim wypoczynkiem. Oj bardzo opornie wychodzilem z wody przedluzajac ten moment o ile sie tylko da. Ale nadszedl czas pakowania. Z wyspy wyjechalem nieco pozniej niz planowalem bo o 16, majac samolot po polnocy. Statek ten sam, tylko tym razem pol godzinna przeprawe odbylem z trzema Tajami na dachu poczciwej starej krypy, tak chcialem. Ko Samet zostal z tylu, lad coraz blizej, nieublagany koniec wypoczynku. Mialem pomysl jechac autobusem ale ten byl dopiero o 17.30. Nawet juz kupilem bilet, ale ludzie ktorzy nim przyjechali powiedzieli, ze jechali az 4 godziny, kurde dlugo troche. Intensywna burza w mozgu i postanowilem oddac bilet i jechac minivanem, tez o 17.30 ale te gnaja ile fabryka dala. To byla genialna decyzja. Okazalo sie poza tym, ze minivan moze mnie wyrzucic doslownie 5 km od lotniska skad tylko 5 min pociagiem do terminala. Czyli zaoszczedzilem sporo czasu i nerwow nie muszac pchac sie do centrum Bangkoku i stamtad na lotnisko. Oj jest to mega ruchliwy terminal. Tysiace ludzi naraz i tablica odlotow doslownie na caly swiat - Sydney, Nairobi, Tokio, Los Angeles, Modlin :-)