Postanowilismy dzisiaj inaczej zwiedzic okolice i wykupilismy wycieczke konna (280 yuanow) po okolicy. O 10.00 zjawilismy sie u Emmy gdzie chwile pozniej zjawil sie nasz przewodnik. I tak krok za krokiem, podziwiajac okolice wyjechalismy na wysokosc ok. 3100m, by podziwiac widoki - przepieknie, choc o tej porze roku surowe. Potem pojechalismy na obiad do domu naszego przewodnika, gdzie jego urocza mama i zona przygotowaly posilek. Warunki inne niz nasze, bardzo skromne, ale ludzie cudowni. Siedzi sie wokolo kozy ktora jest centralnym miejscem w domu, bo daje i cieplo i mozna tam gotowowac. Warunki w pozostalych pomieszczeniach bardzo spartanskie, bez ogrzewania, w tym brak lazienki i kanalizacji. Jak Ci ludzie przezywaja zime - nie mam pojecia.
Po obiedzie pojechalismy do Tybetanskiej swiatyni, co krok pozdrawiani przez miejscowych bo bylismy dla nich niewatpliwie atrakcja :-)
Niesamowite jest to, ze ludzie im bardziej biedni tym bardziej sympatyczni, usmiechnieci, pomocni, dzielacy sie tym co maja. Brakuje mi w obecnych czasach takiego podejscia do innych, gdzie na usmiech odpowiada usmiech a wszystko nowe cieszy i ciekawi.
Swiatynia magiczna, tak inna od tego co znamy, wszedzie powiewaja flagi modlitewne, a wokolo cisza i spokoj.
Do hostelu wrocilismy okolo 16.00 i od razu kupilismy bilety do Chengdu (109 yuanow) poniewaz miasta Sertar i Aba sa nadal zamkniete dla turystow. Zwiedzilismy jeszcze miasto, ale potem szybko poszlismy spac bo przebywanie na takiej wysokosci zrobilo swoje i nasze organizmy byly wyczerpane, a o 5.50 pobudka :-)