Po 18 godzinach docieramy do Kunming. Olbrzymie miasto, ale co charakterystyczne nie ma juz tu takiego smogu jak w Chengdu. Pogoda ladna, wiec idac do hostelu zwiedzamy co sie da na trasie. Najpierw trafiamy na piekny plac z dwoma bramami a potem mijamy 2 wieze. Ale jako ze mamy ciezkie plecaki postanawiamy jak najszybciej ich sie pozbyc w hostelu.
I tu zaczyna sie przygoda poniewaz w zaden sposob nie mozemy go znalezc. Poddajemy sie i zamawiamy taksowke. (sa tu tanie wiec to jeszcze nie taki wydatek). Taksowka zawozi nas na miejsce ale nadal bladzimy i bladzimy. Probujemy sie dodzwonic do hostelu ale nikt nie odbiera wiec szukamy i szukamy odczuwajac coraz wieksza irytacje. Wreszcie jest...(ktos flamastrem przy domofonie na drzwiach napisal hostel...) okazuje sie ze to mieszkanie na 7 pietrze w bardzo obskornym bloku. Po kilku dzwonkach otwieraja, zaspani, jacys mlodzi ludzie wygladajcy jak po ostrej balandze. Angielskiego prawie wcale ale jakos sie dogadalismy i ja ucieklam stamtad zabierajac Marcina ze soba (haha tzn wtedy bylam dosc stanowcza - "ja ide natychmiast a Ty jakchcesz" ;-P)
brrrr okropnie bylo tam wiec by poprawic sobie humor pojechalismy w pobliskie gory. Wejscie do parku bylo platne, niestety, 170 RMB + 25 RMB podwozka do drzwi parku. Tak wiec do parku nie weszlismy oficjalna droga tylko krzekami hahaha jak nie patrzyli. Wiem, wiem tak sie nie robi ale 170 za zobaczenie skal???
Wracajac podjelismy decyzje ze nie zostajemy na noc tylko jedziemy dalej do Lijiang bo wiemy ze tam napewno bedzie pieknie. Marcin biegnie po plecaki, ja lapie taksowke i pedem na dworzec. Udalo sie, jedziemy,a rano o 7.10 bedziemy juz w pieknym Lijiang!