Jednak nie tarasy, dzis byl splyw rzeka Li na bambusowych lodziach, zwiedzanie Yangshuo oraz jaskini. Wycieczka calodniowa dzieki naszemu Panu Maxowi kosztowala tylko 160 rmb. Rano po 7 stawiamy sie w biurze podrozy by ok. 7.40 wsiac do autobusu i pojechac jakies 1,5h do Jaskini Smoka. Ciekawa jaskinia po ktorej plywamy podziami, jednak jak na nasze zmysly artystyczne, zbyt kolorowo podswietlona :-) ale wodospad wewnatrz nawet w takiej scenerii robi wrazenie :-) Potem zabieraja nas na jakies pokazy bizuterii i rzeczy z bambusa (powiem tak, gdyby nie to ze nie dalo sie placic karta bo ani Mastercard ani Visa nie przeszly - wydalibysmy tam sporo pieniedzy. Tak wogole, to w Chianch pomimo ze maja czytniki kart, bardzo rzadko udaje nam sie zaplacic karta, tak wiec wazne miec gotowke. To samo jezeli chodzi o bankomaty - podjac pieniadze udaje nam sie tylko w bankomatach "Bank of China"). Potem obiad, ale juz nie w cenie i wreszcie jedziemy nad rzeke, by zobaczyc jedna z najwiekszych atrakcji Chin - Wzgorze Dziewieciu Koni. Magiczna sceneria, jedyne w swoim rodzaju wzgorza, ktore takze znajduja sie na Chinskim banknocie 20 rmb. Lodzia wraz z dwiema Chinkami plywamy ok. 45 min po rzece tam i spowrotem, robiac przy okazji wiele wspolnych zdjec. I tak po tej ostatniej juz atrakcji wracamy do hostelu a podroz autobusem zajmuje nam ok. 2,5h)
By tak caly czas nie slodzic i pisac i wrzucac zdjec z idealnych Chin, musze napisac tez o ich drugiej stronie, biedzie, brudzie, i nastawieniu ze wartoscia nie sa ludzie a rzeczy. Miasta sa brudne, tzn sprzataja ale jakos malo dokladnie, autobusy sie rozlatuja, sa brudne i brakuje w nich toalety nawet w tych dalekobierznych wiec zawsze trzeba korzystac z lazienki jak jest okazja. Lazienka to slowo ktore tez uzywam nad wyraz, bo to raczej jakis slams ktory jest niemilosiernie brudny. Dle europejczyka pierwsza stycznosc z czyms takim moze byc szokiem. Raczej zawsze jest mokro, brudno, smierdzi, trzeba kucac i nie ma papieru :-) Z reszta najwazniejsze rzeczy w Chinach to 3 P - papier toaletowy, paszport, no i pieniadze.
Ludzie mieszkaja w szarych, nie otynkowanych domach, zakratowanych lacznie z balkonem ze raczej wyglada to jak wiezienie a nie mieszkanie. Zastanawiam sie za kazdym razem co tam maja, by komus oplacalo sie wogole krasc...
Chaos na drogach jest nie wytlumaczalny - nie wiadomo jakimi zasadami sie kieruja poza sila i wielkoscia pojazdu. Jechac mozna w kazda strone w tym pod prad, przechodzic przez droge wszedzie ale pamietajac ze nikt sie nie zatrzyma - chyba zakladaja ze idiotow ktorzy chca sie zabic poprostu nie ma :-)
Wszelkie restauracje maja bardzo czyste zastawy (zapakowane w szeczelne woreczki) - specjane firmy myja zastawe fabrycznie, ale czystosc lokalu pozostawia wiele do zyczenia a zwlaszcza w barach przy drodze. Czasem jest naprawde brudno, jadnak pomimo tego ze jemy w doslownie w kazdym miejscu, nigdy nic nam nie bylo (no moze poza tym ze Marcin zle sie czul po slimakach, ale zjadl tyle i tyle rodzajow ze to raczej od roznorodnosci niz od czystosci).
Chiny to duzo biedy, bardzo duzo, brudu, balaganiarstwa i czesto lenistwa (bo jak jest 5 osob do jednej czynnosci to sie nie dziwie ze w sumie sie nikomu nie chce) ale jakos naprawde czujemy sie tu fajnie. Uczymy zasad, czasem az sami jestesmy zaskoczeni ze po ponad 3 tygodniach tak fajnie nam idzie bez znajomosci jezyka. I musze tu podkreslic za kazdym razem - prawie kazda napotkana osoba jest nas ciekawa i chce nam pomoc. To jest tak niesamowite, ze wszelkie inne niedocigniecia szybko ida nam w niepamiec ;-)
Ok, starczy na dzis. Jutro beda tarasy, calodniowa wycieczka kupiona - 220 rmb w tym bilet wstepu i transport. Mielismy to robic na wlasna reke ale cena w hostelu jest taka sama jak zrobienie tego samodzielnie wiec poddajemy sie i kupujemy pakiecik :-)